„Dziś dziękuję Bogu, że postawił Pana Doktora na naszej drodze”
Nie ma skuteczniejszej Nowenny od tej: Jezu, oddaję się Tobie, troszcz się Ty. Ta prosta i tak wymowna modlitwa towarzyszy mi każdego dnia. Z tymi słowami w duszy rodziłam mojego synka.
Dzięki Panu Bogu Antek zamieszkał pod moim sercem w Boże Narodzenie 2012 roku i dzięki Panu Bogu bezpiecznie i szczęśliwie przyszedł na ten świat, 23 września 2013 roku, w dniu wspomnienia Św. Ojca Pio. Patrząc na te okoliczności i fakt, że po sześciu trudnych latach leczenia niepłodności zaszłam w ciążę, nie można nie wiedzieć, że to dar od Boga. Nasz Cud. Z perspektywy czasu widzę, że cały czas to On nas prowadził po tej trudnej drodze, jaką jest niepłodność. Jedyne, co mogłam robić i na co miałam wpływ przez ten czas, to modlić się, by Bóg pozwolił nam zostać rodzicami. I chociaż po każdej kolejnej porażce ciężko było wymówić przez łzy słowa najprostszej modlitwy „Ojcze Nasz”, to nie mogłam przestać, mimo ogromnego żalu, bólu serca, modliłam się.
Nie mogę powiedzieć, że w tym czasie nie miałam chwil zwątpienia, że nie czułam złości, rozpaczy, że nie miałam pretensji do Pana Boga za to, że nas tak doświadcza, ale po takich chwilach słabości ponownie do Niego wracałam, wiedząc, że tylko w Nim moja/nasza nadzieja. Bez Boga nie mamy nic.
Zanim trafiliśmy do Pana kliniki naprotechnologicznej, byliśmy „kuszeni” zabiegiem in-vitro po promocyjnej cenie. Byliśmy przez lekarza postawieni pod ścianą, odarci z nadziei, gdy po kolejnej inseminacji oświadczył nam, że dalej nie ma co próbować, tylko trzeba podejść do in-vitro. Umieszczono nas w wygodnej szufladce „niepłodność idiopatyczna” i zostawiono samych sobie. A we mnie wszystko się buntowało przeciw takiej drodze. Teraz myślę, że to była próba. Podziękowaliśmy temu lekarzowi, kolejnemu już z kolei, wyszliśmy z mężem z gabinetu nie wiedząc jeszcze, co dalej robić.
Kolejne znaki prowadziły mnie ku naprotechnologii: artykuł w internecie, wzmianka w telewizji, informacje od znajomych. Coraz częściej napotykałam na słowo naprotechnologia i czułam, że to droga, na którą musimy teraz wejść. Cieszę się, że po raz kolejny posłuchałam swojego serca. I chociaż te dwa lata spędzone pod Pana opieką również nie należały momentami do łatwych, to wreszcie czuliśmy, że jesteśmy z mężem w dobrych rękach i że naprawdę chce nam Pan pomóc.
Dziś dziękuję Bogu, że postawił Pana Doktora na naszej drodze. W grudniu 2012 roku, gdy przyszliśmy na kolejny monitoring, podjęliśmy z mężem decyzję, że dajemy sobie i Panu jeszcze ten miesiąc, bo czuliśmy już ogromne zmęczenie leczeniem. Nie wiem, co zrobilibyśmy dalej gdyby nie okazało się, że jestem w ciąży. Nie chcę nawet o tym myśleć, dziękuję Bogu, że stało się tak, jak się stało. Pamiętam, że modliłam się wówczas: Boże, proszę nie stawiaj nas tylko po raz drugi przed decyzją o in-vitro, a potem już tylko mówiłam: niech się stanie Twoja wola i przestałam mówić Mu, czego pragnę. Bóg przecież to wie. Wieczorną Koronkę do Miłosierdzia Bożego poprzedzałam słowami „Twoja wola Panie Boże” i nie mówiłam nic więcej, jedynie słowa modlitwy.
To wówczas mój różaniec zaczął pękać, najpierw w jednym miejscu, kolejnego w drugim. Jeszcze wówczas tego nie rozumiałam, dopiero pozytywny test i pierwsze USG, na którym zobaczyliśmy małą kropeczkę w moim brzuchu uświadomił mi, co się dokonało. Spięłam różaniec małą agrafką i nie zamienię go na żaden inny, a gdy synek urośnie na tyle, żeby zrozumieć, to opowiem mu, jakim jest cudem. Już dziś mówię mu do ucha, że jest darem od Pana Boga, a bycie jego mamą jest dla mnie największym zaszczytem.
Będąc w ciąży obiecałam Bogu, że zrobię wszystko, by Antek wyrósł na dobrego, kochającego człowieka i by był blisko Niego. To nie łatwe zobowiązanie, ale mam nadzieję, że wspólnie z mężem mu sprostamy. Pierwszym krokiem na tej drodze był Chrzest Święty Antoniego, który miał miejsce w Boże Narodzenie 2013 roku, jako wyraz naszej wdzięczności wobec Boga za Cud, który dokonał się dokładnie rok wcześniej. Pojawienie się Antka na świecie dopełniło nas jako małżeństwo, nas jako rodzinę, jestem szczęśliwa i każdego wieczoru, dziękując za kolejny dzień spędzony razem, mówię nadal „Boże troszcz się o nas Ty” i zasypiam spokojna.